Dawno temu, jakieś 27 lat, pierwszy raz wybrałam się z moim ukochańcem do Grecji.

Były to zacne czasy, kiedy nie było mapy google, bookinga, tanich linii lotniczych, internety dopiero się rozwijały, a telefon komórkowy posiadali tylko nieliczni…

Czy ktoś pamięta, jak taki telefon wyglądał ?🤪

Podróżowanie w tamtych czasach było prawdziwym wyzwaniem.

Mimo tego objechaliśmy całą Grecję kontynentalną, obiecując sobie, że kiedyś powrócimy do kolebki cywilizacji europejskiej-kultury minojskiej,

która to miała swój początek  właśnie na Krecie…

Minęło sporo czasu, po drodze odkrywaliśmy między innymi kulturę mykeńską, grecką, rzymską, wenecką i inne. Do minojskiej jakoś nie mogliśmy dotrzeć.

W końcu w tym roku dotarliśmy na Kretę. Architektura Kultury minojskiej, to przede wszystkim pałace. Najważniejszy na Krecie to oczywiście Pałac w Knossos, następnie Fajstos. Wspominając z rozrzewnieniem nasze młodzieńcze zapędy, stwierdziliśmy że jesteśmy już wysyceni starożytnością i … zrezygnowaliśmy ze zwiedzania tych miejsc. Priorytety się zmieniają, życie płynie.

Kiedyś biegałam po wszystkich miejscach, żeby je zaliczyć. Dziś już nie. Wybieram, planuję wakacje i wycieczki w taki sposób, żeby całość urlopu wypełniła mnie ciekawymi doznaniami i przyjemnym relaksem.

Kreta jest dosyć długą wyspą ok. 260 km, dlatego dwa tygodnie urlopu podzieliłam na dwie destynacje. Pierwsza, w części bardziej wschodniej, jakieś 30 km na wschód od Heraklionu. Druga z kolei ok. 30 km na zachód od Chanii, czyli całkiem w zachodniej części. Taki układ pozwolił nam,  na eksplorowanie sporej części obszaru, z uwzględnieniem południa wyspy.

Na Krecie można znaleźć mnóstwo pozostałości budowli, często nie są opisane, zazwyczaj zaniedbane, ale dzięki temu mają swój tajemniczy magnetyzm. Widać też doskonale pozostałości nie tylko kultury minojskiej, mykeńskiej, greckiej, ale też wenecjańskiej i osmańskiej. Pałace, twierdze obronne, porty, meczety które już nie pełnią swojej funkcji oraz wiele, wiele monastyrów, od maleńkich, bardzo skromnych po dobrze funkcjonujące gospodarstwa rolne, produkujące oliwę i wino.

Zachwycił mnie maleńki Monastyr Faneromenis, we wschodniej części wyspy, położony na stromym zboczu, który jest zamieszkiwany przez 4 mnichów. Z dziedzińca monastyru rozciąga się zapierający dech w piersiach widok. Sam kościół jest wbudowany w skałę, gdzie miało wg legendy nastąpić objawienie Matki Boskiej. Niezwykłe  miejsce i jak dla mnie wysoce energetyczne. Zero turystów, tylko my i głęboka cisza. Wokół natura. Miejsce w którym czas zwalnia,  a ty możesz zapalić świecę intencyjną i doświadczać tej chwili.  Z kolei inny Monastyr Agia Triada, w pobliżu Chani, duży, popularny, obsadzony drzewami pomarańczowymi, krzewami i ozdobiony pięknymi donicami, już zachwycił mnie umiarkowanie, o ile w ogóle. Takich już widziałam wiele i zazwyczaj są nastawione na komercję.

Bardzo ciekawym miejscem we wschodniej części okazała się być oddalona zaledwie od lądu o kilometr,  Wyspa Spinalonga, z bogatą przeszłością historyczną. Przez setki lat stanowiła twierdze obronną, a w latach 1903-1957 kolonię dla trędowatych, gdzie zesłani ludzie na nowo budowali społeczność i miejsce do życia. Mimo pięknej scenerii dookoła, wspaniałych widoków, miejsce to jest przepełnione smutkiem i strachem, ale z pewnością warto je odwiedzić.

Heraklion, jako największe miasto i stolica Krety, jest również podobno najstarszym miastem Europy. Stare miasto, to tak naprawdę jedna ulica, która biegnie od portu do głównej atrakcji miasta Placu Lwów z  piękną fontanną. Po drodze mijasz Loggię Wenecką i prawosławną świątynię Agios Titos.  Wzdłuż ulicy  wznoszą się piękne, neoklasyczne budowle, ale sam deptak jest nawet poza sezonem bardzo zatłoczony. To co robi wrażenie w Heraklionie, to potężna Twierdza  Koules, która strzeże wejście do starego portu weneckiego. Port i starówkę przecina dość ruchliwa ulica, która moim zdaniem niweczy cały urok tego miasta. Z Heraklionu wypłynęliśmy w rejs na bezludną wyspę Dia, która jest położona ok 15 mil morskich od lądu. Bardzo polecam, świetna atmosfera, relaks, dobre jedzonko, a na miejscu krystalicznie czysta woda i możliwość snorkelowania. Wycieczka trwała ponad 5 godzin, a powrót zaplanowano przy zachodzie słońca. W głośniku Louis Armstrong śpiewał We have all the time in the world, a ja rozmiękczałam się coraz bardziej. Cudowne zwieńczenie dnia.  

W Chanii dla porównania, Port Wenecki stanowi spójną całość z historycznym Wzgórzem Castelli. Na terenie Starego Portu położone są charakterystycznie wyglądające ocalałe doki portowe, a w drodze do nich meczet Janczarów, pamietający tureckie panowanie. Do latarni morskiej, zbudowanej w XVI w.  prowadzi długi falochron. Latarnia, jak piękna, dumna panna nadal strzeże wejścia do portu weneckiego. Wąskie uliczki, wypełnione knajpkami tworzą klimat Chanii. Większość turystów zostaje jednak w porcie. My, aby odsapnąć odrobine od tłumu, udaliśmy się w kierunku historycznej kawiarni Kipos Cafe, mieszczącej się w Ogrodach miejskich. Po drodze planowaliśmy zobaczyć Agorę, ale niestety była w remoncie. Budynek kawiarni pochodzi z 1898 r. Mieściło się tutaj również kino i teatr. Bardzo stylowe miejsce, którego się nie spodziewałam na Krecie. Usiedliśmy na zewnątrz w przyjemnym cieniu drzew, a ja z każdym łykiem kawy i kolejnym kęsem wybornego ciasta cytrynowego, przenosiłam się coraz bardziej w czasie. Ach!

 

Kreta to kraj płynący winem i oliwą. Jak w całej Grecji, krajobraz jest zdominowany gajami oliwnymi. Och kocham to i w swoim uwielbieniu dla tych szlachetnych roślin zawędrowałam pod bodaj najstarsze na świecie drzewo oliwne w Vouves, niedaleko Chani. Szacuje się, ze drzewo może mieć od 3-5 tys lat. Jak widać rozstrzał czasu jest dosyć duży, a że Grecy są wyjątkowymi specjalistami od mitów i legend, to myślę ze trzeba się trochę zdystansować do tych danych. Nie mniej jednak drzewo jest baaaarrrddzzo stare i olbrzymie. Pień jest powykręcany i pusty w środku, ale UWAGA! Korzenie żyją. Konary są pielęgnowane i dzięki temu drzewo owocuje. Na mnie zrobiło niezwykłe wrażenie. Ogromna siła przetrwania.

Do świetnej oliwy i wina pasuje ser. Feta, to jasna sprawa. W marketach sprzedaje się ją w najczęściej w 1-2 kg opakowaniach. Długość jednej z półek załadowanych od sufitu do podłogi, sięgała chyba 4 metrów. Feta królową greckiego stołu! Poza nią lokalny ser graviera, zazwyczaj  produkowany z mleka owczego, mieszanego z kozim. Dosyć łagodny, ale w wersji np. z tymiankiem niebiańsko pobudza kubki smakowe. Wspaniale smakuje z figą, ledwo co zerwaną z drzewa. Specjałem kuchni kreteńskiej są również dzikie, lokalne zioła w różnych odsłonach. Poszukiwałam ich ciekawego smaku w wielu miejscach i niestety nie znalazłam, no to poszłam sobie na bazarek, kupiłam i dosmaczyłam po swojemu, ach…

Grecka kuchnia często obfituje w mięso. W menu restauracji na Krecie mam wrażenie, że jest o wiele więcej potraw wegetariańskich. Gorzej z wegańskimi, gdyż prawie wszystko jest podawane z jakimś serem. No i jak to zwykle mówię, uciekać od tourist menu na deptakach. Problem jest jednak taki, że żeby zjeść coś naprawdę autetycznego, trzeba uciec bardzo daleko. Czasem może zdarzyć się ku temu sposobność, kiedy nawigacja jakoś dziwnie poprowadzi boczną, górską drogą i nagle przed tobą wyrośnie mała osada. Jak to w Grecji, gdzie ludzie tam tawerna. W takim właśnie miejscu można znaleźć prawdziwą Kretę i Greków popijających kawę i ouzo.

Większość nadmorskich miejscowości wygląda jak Łeba w sezonie 🤣. Byliśmy w niskim sezonie, co w małych miejscowościach pozwalało cieszyć się swobodą i intymnością, czego nie można powiedzieć o ścisłym centrum Chanii, Heraklionu, ale też miejscowości bardzo turystycznych jak np. Malia, czy deptak w Chersonissos. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie tłumów ludzi w wysokim sezonie. Jestem człowiekiem lasu, więc staram się wybierać apartamenty w lokalizacjach spokojnych. I tym razem się udało. Oba miały fajną lokalizację. Pierwszy w Anissaras, w wybrzeżu wypełnionym małymi hotelami i knajpami. O tej porze roku bez wielkich tłumów.  Drugi, w okolicy Kissamos na zachodzie, na wsi, z własnym ogródkiem, w miejscu otoczonym plantacją pomidorów. Rzut beretem od plaży, na której byliśmy praktycznie sami. Coś pięknego!

Generalnie wschodnia część wyspy jest bardziej rozrywkowa, a zachodnia spokojniejsza i bardziej rolnicza, ze względu na inny mikroklimat. Wyraźnie było mniej sucho, dzięki czemu roślinność była bujniejsza, nie wyłączając krzaków pomidorów wokół. W drugim apartamencie spotkaliśmy się z nadzwyczajna gościnnością gospodarzy, którzy nas ciągle czymś częstowali. A to ciasto domowe, a to owoce, pomidory, wino i rakija. To było bardzo miłe. W ogóle mam wrażenie, ze Grecy są fajnymi ludźmi. Zdarzyło mi się skorzystać z całkowicie  bezinteresownej pomocy wspaniałych ludzi, kiedy zatrzasnęłam sobie drzwi apartamentu, pozostawiając w nim również telefon.

To co mnie zawsze urzeka, to góry wpadające do morza. I Kreta mnie nie zawiodła. Szerokość Krety waha się od 15-60 km, co pozwala dostrzec morze w zasadzie z każdego szczytu górskiego. Wapienne łańcuchy górskie ciągną się wzdłuż całej długości wyspy. Od wschodu Góry Dikti, potem Idyjskie, na koniec na zachodzie Góry Białe. W każdym  z tych pasm wypiętrzyły się szczyty sięgające grubo ponad 2000 m n.p.m. Najwyższy szczyt Krety sięga 2456 m. Co ciekawe, Kreta nadal tektonicznie pracuje, ponieważ znajduje się na styku dwóch olbrzymich płyt. Przesuwa się w kierunku Afryki, ale pracuje również w pionie. Pasma górskie są poprzecinane wąwozami i dość żyznymi kotlinami, oczywiście jak na warunki klimatyczne Krety. Przez góry prowadzą kręte drogi, z których można podziwiać spektakularne krajobrazy. Możesz doskonale poczuć dzikość i potęgę tych miejsc oraz tego jak bardzo małym trybikiem jesteś na tle natury. Widok pasących się kóz i owiec to nie rzadkość.

W kotlinie Gór Dikti położony jest płaskowyż Lasithi, gdzie warto odwiedzić Jaskinię Zeusa. Niestety w 2025 r. trwa jej modernizacja, więc nam się nie udało. Zachwyciły mnie natomiast dumnie wznoszące się na wysokości ponad 800 m n.p.m zabytkowe wiatraki, które zasilały pompy do nawadniania pól z topniejącego, spływającego z gór śniegu.  Kiedyś było ich aż 10 tys. sztuk. Aktualnie prowadzone są prace nad stopniowym przywracaniem tej metody. Bardzo ciekawy patent, udoskonalany przez lata. Miejsce urzekające. Nie spędziliśmy tam jednak dużo czasu, gdyż mimo że wiatraki leżą na wysokości nie przekraczającej 1000 m n.p.m, to temperatura z 25 stopni spadła do 17 i zrobiło się trochę chłodnawo.

Kreta jest otoczona, z każdej strony innym morzem wchodzącym w skład Morza Śródziemnego. Wspomnę tylko, dwa. Z północy Morze Kreteńskie, a z południa Morze Libijskie. Linia brzegowa jest bardzo urozmaicona. Możesz znaleźć długie, piaszczyste plaże, często też żwirowe albo kamieniste. Sporo jest również urokliwych plaż w zatokach, otoczonych skałami. Często są one dostępne tylko od strony morza, ale do wielu prowadzą ścieżki którymi można do nich dotrzeć.

Północ Krety, gdzie leżały nasze obie destynacje okazała się bardziej wietrzna. W odpowiednim momencie miałam zaplanowaną wycieczkę na plażę Preveli na południu. Na północy wiatry tworzyły fale i ratownicy nie zezwalali na kąpiel, a na południu cisza i przyjemne ciepełko. Aby dotrzeć do tego miejsca, wybraliśmy dłuższą, ale niezwykle widokową trasę przez góry. Plaża Preveli uznawana jest za jedną z piękniejszych plaż Krety, dlatego że w tym miejscu wpada do morza rzeka Megalopotamos, tworząc ciekawą deltę. Egzotycznego uroku dodaje las palmowy otaczający rzekę. Faktycznie robi to wrażenie. Do plaży możesz dojść dwoma ścieżkami. Jak to często na Krecie trzeba się trochę powspinać. Warto obejrzeć, ale sama plaża jest zwykle zatłoczona. Zatem chwila kąpieli, chwila zachwytu ujściem rzeki i otoczenia i jedziemy do miejsca, które okazało się dla nas o wiele, wiele piękniejsze.

Kierując się krętą drogą w stronę Rethymno dotarliśmy do Big Waterfalls. Aby dotrzeć do tego pięknego miejsca, trzeba najpierw pospacerować drogą wzdłuż surowego kanionu ok. 20 min, a później up and down kila razy. Warto! Niski sezon i już mocno popołudniowa pora spowodowały, że z nami była tam tylko garstka turystów. Są dwa miejsca widokowe. Jedno do którego najpierw musisz zejść w dół, żeby móc zanurzyć się w lodowatej, górskie wodzie i dojść wodnym wąwozem pod wodospady. Maciek okazał się być śmiałkiem, ale do wodospadów nie dotarł. Następnie rozgrzewka pod górę i jeszcze pod górę i jeszcze, aby móc zobaczyć wodospady z innej perspektywy. Coś pięknego! Wapniowe skały, poprzeszywane roślinnością z których wycieka woda, tworząc na końcu niesamowity widok. Można się w takim miejscu zatracić. Znowu poczuliśmy niezwykłą moc natury. Dla nas, to chyba jedno z najciekawszych miejsc na Krecie.

Kolejne miejsce, które mnie bardzo urzekło, to plaża Balos na północno-zachodnim wybrzeżu. Najpierw jedziesz ok. 20 min szutrową drogą wzdłuż stromego wybrzeża, mijając po drodze dziko żyjące kozy i podziwiając widoki. Po zaparkowaniu samochodu wędrujesz następne 20 min (w zależności od tempa) górską ścieżką i kiedy dochodzisz do momentu, ze ścieżka zaczyna opadać w kierunku morza oczom twoim pojawia się oszałamiający widok błękitnej laguny Balos. Stałam jak wryta! Naprawdę. Spędziliśmy tam trochę czasu i wypełnieni tym pięknym miejscem ruszyliśmy w drogę powrotną. Nie miało znaczenia, że ścieżka prowadzi stromo pod górę. Wakacje, to także ruch.

Na Krecie możesz leżeć na łóżku plażowym cały dzień, jeśli lubisz. To też jest ok, ale jeśli jednak zdecydujesz się inaczej, to okaże się że być może odkryjesz, to co i dla mnie jest najpiękniejsze w tym miejscu – dzika natura, góry, wąwozy, kotliny, wodospady, widoki na morze i zróżnicowane plaże. Wszystko okraszone dobrym jedzeniem, przyjaznymi ludźmi i podszyte duchem wielu kultur.

A do kultury minojskiej wrócę wkrótce w British Muzeum.

Do następnego wpisu…

Z miłością

Anja

No responses yet

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *